Bye bye Chiang Mai
To nasz ostatni dzień w Chiang Mai. W zasadzie nie mieliśmy na niego za bardzo planu, ale wystarczyło zejść to recepcji naszego hotelu i plan od razu się znalazł. Postanowiliśmy wynająć taksówkę, żeby nas zawiozła w kilka miejsc. 600 THB za caly dzień.
I tak najpierw pojechaliśmy do wioski z długimi szyjami. To był najbardziej oddalony punkt naszej dzisiejszej wyprawy, więc pojechaliśmy tam w pierwszej kolejności. Na mapie wyglądało to jakoś bliżej, ale w rzeczywistości jechaliśmy jakieś 45 min. Po dotarciu na miejsce, kupiliśmy bilet 500 THB i po krótkiej instrukcji Taja przy wejściu weszliśmy w głąb wioski. Fotografować można wszystko i do woli co nam się na początku bardzo spodobało. Pierwszy z domków, można było nawet zwiedzić od środka. Zdjęliśmy buty, weszliśmy do wewnątrz, a tam na podłodze siedziała piękna staruszka, ubrana w tradycyjne odzienie, jedząca właśnie ryż, którym nas poczęstowała 🙂 W pomieszczeniu obok/sypialni był jej brat, który nawet mówił trochę po angielsku i oprowadził nas po domu. Jakoś dziwnie się czułam i nie do końca byłam pewna czy oni tam faktycznie mieszkają, czy jest to kolejna z turystycznych atrakcji. Szczerze mówiąc trochę inaczej sobie to wyobrażałam. Myślałam, że to będzie bardziej coś w stylu tej wioski, którą widzieliśmy wracając z trekkingu. Tam widać było przynajmniej, że ci ludzie faktycznie tam żyją/mieszkają.
NL
Het dorp met de stammen ligt het verst bij ons vandaan, daar rijden we het eerst naar toe. Tijdens de rit komen we totaal geen toeristen tegen, zodra we echter aankomen, zien we toch aardig wat mini-vans staan. We stappen uit, kopen een kaartje en na een korte uitleg over de stammen lopen we naar binnen. Het is een prachtig dorpje en lijkt wederom op een filmset. Je mag hier overal foto’s maken en in veel huisjes kun je naar binnen stappen. Op de een of andere manier doet dit denken aan het Archeon in Nederland maar ik laat mij vertellen dat de mensen hier echt wonen. Het bezoek van toeristen betekent brood op de plank, het gaat echter vrij ontspannen.
Plemię KAREN przybyło do Tajlandii z Birmy, są tutaj uchodźcami politycznymi i jako tacy, jako jedyni nie mają prawa uprawy ziemi. Wierzą w duchy zwierząt. To właśnie w tych plemionach znajdują się kobiety – żyrafy. Jest ich około 8000. Obręcze, które noszą na szyi miały według legendy chronić je przed pazurami tygrysa, kiedy mężczyźni polowali i nie było ich w wiosce. Według innej legendy – noszenie obręcz to przywilej kobiet urodzonych przy pełni księżyca. A wg jeszcze innej obręcze zakładali im małżonkowie, którzy wierzyli że dzięki nim stracą na atrakcyjności i nie będą podobać się innym mężczyznom. Oczywiście szyje im się nie wydłużają poprzez zwiększenie ilości kręgów – wydłużenie szyi następuje przez obniżanie się kości barków. Raz założona obręcz musi być noszona do końca życia. Zdjęcie grozi śmiercią przez uduszenie (mięśnie szyjne są tak zwiotczałe, że nie utrzymałyby ciężaru głowy). Mosiężne kręgi zakładane są już 5 letnim dziewczynkom. Co rok dokładany jest jeden i mogą ważyć nawet do 14kg!
NL
We lopen ontspannen rond en fotograferen. We lopen een trapje op om een huisje binnen te gaan. Binnen zit een oude vrouw zonder tanden, ze is rijst aan het eten met wat kip. Het huisje is niet te groot, bevat geen meubilair en redelijk centraal in de kamer is een vuurplaats. Het ziet er uit zoals je dat verwacht. Er komt een man binnen die ons ook nog een slaapvertrek laat zien, niet veel later lopen we weer naar buiten. Ergens om de hoek van een straatje is een vrouw bezig om een tafelkleed te maken. Ze verhit een soort omgebogen breinaald tot hij gloeiend heet is en brand daarna lijntjes op het kleed. Ze heeft een soort grid getekend en blijf netjes binnen de lijntjes. Een vrouw laat ons nog een aantal kleden zien, allen met de hand gemaakt. We zijn zo gewend geraakt aan machinaal en op grote schaal geproduceerde items, we zouden de oude ambachten gewoon vergeten. De vooruitgang zal ook hier voet aan de grond krijgen en heeft dat eingelijk al. Iedereen heeft op zijn minst een Samsung of Iphone…
Kilka z kobiet mówiło troszkę po angielsku, więc oczywiście wypytaliśmy jak się żyje z tymi obręczami na szyi. Szczególnie interesowało mnie jak się w tym śpi, i o dziwo powiedziały, że ze spaniem akurat nie ma najmniejszego problemu, gorzej jest w ciągu dnia, bo obręcze uciskają, ocierają. Ehhh…zastanawialiśmy się dlaczego one w tych czasach to robią, czy mają jakieś inne wyjście, czy robią to dla kultury czy już tylko dla atrakcyjności turystycznej czytaj pieniędzy. Kiedy zobaczyliśmy malutkie kilkomiesięczne dziecko na kolanach jednej z nich zapytaliśmy czy ono też dostanie obręcz, okazało się że tak. Straszne to dla mnie, i mój mały mózg tego nie pojmuje. Kobiety te zajmują się tam rękodziełem, tkają, dziergają, wyszywają a nawet wypalają różnego rodzaju chusty, obrusy, poduszki i inne pamiątki. Niektóre z nich naprawdę były piękne. To właśnie tam zakupiłam mojego szczęśliwego słonika 🙂
NL
We zien vrouwen en kinderen in klederdracht, met comfort heeft het weinig te maken. Ze zijn volgens mijn veel te warm gekleed, wellich wen je eraan als je leeft in dit klimaat. We lopen door de staatjes en komen een een ander dorp terecht. Hier zien we jonge meisjes met gouden ringen onder hun knieen en rond hun hals. Van een lange nek is geen sprake maar als we verder kijken zien we een vrouw waar de nek wel lijkt op die van een giraf. Vanaf hun 5e jaar beginnen kinderen met ringen, met de jaren komen er ringen bij. Hoe ouder, hoe meer ringen, ik moet er niet aan denken. We spreken een vrouw aan die met een baby op schoot zit. Ze zegt zelf ook dat het niet altijd prettig is maar dat het over het algemeen geen probleem is. We zeggen haar weer gedag en lopen weer verder. We zien nog een paar vrouwen met lange nekken en maken er nog wat foto’s van. Als we dit dorpje weer uitlopen, gaat het pad omhoog. We zijn aan een grens van dit gebiedje gekomen en lopen over een pad om het dorp heen. Weer komen we onze Amerikaanse vriend tegen, het lijkt inmiddels meer bijzonder om mensen niet meer tegen te komen.
Przechodząc przez skansen, bo wioską to to ciężko nazwać byliśmy coraz bardziej zdegustowani. To miejsce przypomina bardziej zoo, w którym ludzie oglądani są jak małpki. Pozują grzecznie do zdjęć, uśmiechając się przy tym szeroko. Po jakimś czasie zawróciliśmy, nie dochodząc nawet do końca. Nie wiem czego się spodziewaliśmy jadąc tam, ale to co zobaczyliśmy zdecydowanie nam się nie spodobało. A i prawie zapomniałam, spotkaliśmy tam tego wielkiego Amerykanina, którego poznaliśmy w Ayutthayi, a później drugi raz spotkaliśmy jak wracaliśmy z trekkingu. Już zaczęliśmy sobie z nim żartować, żeby przestał nas prześladować, i że już więcej nie chcemy go spotykać, bo 3 raz spotykamy się się w rożnych miejscach Tajlandii:)
NL
Nadat we de verschillende stammen en hun dorpjes hebben gezien, lopen we het park weer uit. Het was leuk maar op de een of ander manier twijfel ik wel aan de echtheid van dit alles. Het is soms net een themepark. We stappen weer in de auto en rijden naar de vlinder/orchideeentuin. Bij de poort horen we dat er nu geen vlinders zijn, we gaan niet naar binnen. Orchideeen zijn mooi maar we kwamen voornamelijk voor de vlinders. We stappen weer in de bus en rijden door naar een apendorpje.
Drugim punktem programu był małpi show. W kasie kupiliśmy bilety za 200THB od osoby i od razu przywitały nas dwie skaczące małpki. Można było je napoić mlekiem. Później poszliśmy przywitać się z Gibonem, który bardzo grzecznie podał nam rękę. W sumie to było dość ciekawe przeżycie. Nigdy nie dotykałam małpy i szczerze mówiąc nie spodziewałam się że mają takie delikatne łapki, tzn dłonie właściwie. To niewiarygodne, jak podobne są one do dłoni człowieka.
Później dostaliśmy, a właściwie to kupiliśmy koszyk z owocami i warzywami dla małp i mogliśmy je karmić rzucając im kawałki. Chyba najbardziej były zadowolone z bananów. Na ich widok niemal błagały, żeby je dostać 🙂
Akurat mieliśmy szczęście i jak tylko skończyliśmy je karmić, rozpoczął się pokaz małpich sztuczek. Najpierw jedna z nich przywitała się z każdym z uczestników kładąc mu rękę na kolanach, później zaczęły wielki pokaz. Zbierały kokosy wkładając je do wózka, jeździły na rowerze, podnosiły ciężarki, grały w piłkę, rozpoznawały cyfry. Mi się nawet podobało. Marcelowi nie do końca. Stwierdził, że to maltretowanie zwierząt zmuszając ich do wykonywania danych czynności. W sumie jak tak teraz o tym myślę, to muszę przyznać mu rację.
NL
Het apendorpje heeft met een dorp niets te maken. Het is gewoon een dierentuin waar alleen apen zitten, we krijgen bij poort even de gelegenheid om een jong appje melk te geven en 2 Gibbons een handje te geven. Bij de echte ingang kunnen we fruit kopen om aan de apen te voeren, dat doen we. We lopen naar binnen en zien direct apen. Ze zitten aan de ketting aan een boomstam, op een vloer van beton. Het is hier niet groot en blij wordt ik er niet van. We gooien fruit en groente naar de apen, gretig vangen ze het op. Ik kijk één van de apen net iets te lang in de ogen, hij gaat volledig uit zijn plaat. Hoe kleindie dieren ook zijn, ik ben blij dat ze vast zitten want de tanden van dat kleine monster zijn angstaanjagend. We lopen een klein rondje en kunnen gaan zitten in een soort kleine overdekte arena, er komt een apenshow. Er wordt verteld dat ze deze apen trainen vanaf hun tweede levensjaar en ze kunnen allerlei kunstjes. Nummers raden, fietsen, basketbal spelen en zelfs munten opduiken. Ik haak af. Ik vind het maar niets dat dit hier gebeurd, apen horen in mijn optiek geen mensenkunstjes te doen. Ik wil weg en we stappen weer op. Ondanks het feit dat ik een paar foto’s heb gemaakt die ik mooi kan vinden, hoef je hier niet naar toe. We stappen weer in en rijden terug naar Chiang Mai.
Ostatnim etapem był ogród orchidei i hodowla motyli. Już kupiliśmy bilety ( 100 THB) i mieliśmy wejść do środka, kiedy zapytałam w której części są motyle, bo orchidee jakoś średnio nas interesowały. A pani mówi nam, że motyli nie ma, bo, (tłumacząc dosłownie )się skończyły 🙂 Hehh…no to poprosiliśmy o zwrot pieniążków i pojechaliśmy w stronę hotelu. Jakoś nie mieliśmy ochoty na dalsze zwiedzanie, prosiliśmy taksówkarza, aby nas zostawił w mieście, żeby wrzucić coś na ząb. Gorąco było niemiłosiernie, więc od razu kupiliśmy po szejku arbuzowym i ruszyliśmy w stronę miasta. Po drodze weszliśmy do jednej świątyni, która była bardzo piękna. Zdobiona złotem i wszystkimi kolorami tęczy.
NL
We laten ons afzetten in de stad omdat we willen eten. Het is zonnig met een blauwe lucht en witte wolkjes, we bezoeken nog een mooie tempel op de weg. We zien een mooie oude monnik met een jonge monnik in opleiding en ik vraag hem vriendelijk of we een foto van hem mogen maken. Een keiharde NO maakt duidelijk dat hij er niet van gediend is, ik kan het ook wel begrijpen. We maken nog wat mooie foto’s vaneen bhudda en van de tempel en vervolgen onze weg. We besluiten om terug te lopen naar ons hotel en nogmaals te eten op dezelfde plek als de eerst dag. We komen weer de Japanse jongen tegen, ditmaal met zijn zieke vader. We maken even een praatje en te hebben gegeten lopen we terug naar het hotel. We wachten op ons vervoer naar het vliegveld en rijden er later naar toe. We zijn snel ter plaatste en kunnen ook vrij snel instappen. Het gaat hier zo soepel, het is alsof je met de trein reist. In Nederland is het ergens nog bijzonder dat je vliegt, hier stikt het van de vliegvelden.
Idąc dalej w stronę naszego hotelu zatrzymaliśmy się coś zjeść przy kobiecie, u której jedliśmy w pierwszym dniu. Bardzo nam smakowało. Ryż z kurczaczkiem i jakimiś tam warzywkami za całe 30 THB plus standardowo szejk arbuzowy za 10 THB. Aż trudno uwierzyć w te ceny. Kiedy już się zbieraliśmy widzimy nadchodzącego Japończyka, tak tego samego z którym jedliśmy tutaj kilka dni temu. Tym razem był ze swoim chorym ojcem, o którym nam opowiadał. Niesamowite jak często w trakcie tej podróżny nasze drogi krzyżują się z napotkanymi wcześniej osobami.
To był nasz ostatni dzień w Chiang Mai. Wieczorem o 21:45 lecimy do Phuket. Nasze bagaże czekają na nas w hotelowej poczekalni. Ponieważ mamy jeszcze sporo czasu do samolotu, siadamy wygodnie w hotelowym holu i aktualizujemy bloga, zamieszczając zaległe posty.
Taksówką za 150 THB dojeżdżamy na lotnisko i po półtoragodzinnym locie lądujemy w Phuket. Było już dość późno, ok 23:30. Przy wyjściu od razu zaatakowało nas kilku taksówkarzy. Oferując przeróżne ceny dojazdu do naszego hotelu, który zarezerwowaliśmy już dawno temu przez booking.com. Z 400 THB udało nam się zejść na 200 i po 10 min byliśmy w hotelu. Celowo wybraliśmy taki, który byłby blisko lotniska. Hotel czy też bardziej guest house nazywał się Canal Resort. Bardzo przyjemne miejsce. Chyba najlepsze w jakim do tej pory spaliśmy. Wygodne łóżko, klima, czyściutko. Cena 1000THB.
NL
Tijdens de vlucht slaap ik, als ik wakker word zetten we de landing al in. Ik heb het gevoel dat ik net in het vliegtuig zit maar we moeten alweer uitstappen. We zijn nu in Phuket, ook het oppikken van onze bagage gaat hier met de snelheid van het licht. We lopen met onze koffers naar een taxi en na een onderhandelingsrondje laten we ons naar het hotel rijden wat we reeds geboekt hadden in Nederland. Het is het mooiste hotel tot nu toe we hebben een ruime kame kamer en een prima bed. Het is middernacht tijd om te gaan slapen, morgen gaan we met de bus naar Krabi!
blog o tajlandii, blog podróżniczy, chiang mai, ciekawe miejsca tajlandia, co robic w tajlandii, co zobaczyc w tajlandii, najpiekniejsze miejsca w tajlandii, świątynie, tajlandia co zobaczyc, tajlandia plaze, thailand, the best of thailand
Bellissima
Ja także nie rozumiem tego zwyczaju,biedna te kobiety i te ozdoby w uszach;/
Maryla
Czy biedne to nie wiem, w końcu same się na to decydują i godzą.
PlANTOFELEK
Celowo ominelam wioske dlugich szyj i malpki. Nie lubie takich miejsc, zawsze mam wrazenie ze ktos jest wykorzystywany. Czesto tesknie za arbuzowymi shakami. Piekne zdjecia, swietnie wszystko opisalas:)
Maryla
No powiem ci kochana, ze gdybym wczesniej sie zapoznala z tematem, troche poczytala, to pewno tez bysmy sie tam nie wybrali. Jakoś tak w ostatniej chwili zaplanowalismy ten ostatni dzien i bez wiekszego namysłu pojechaliśmy….
Retromoderna
Bardzo ciekawy post i piękne zdjęcia, jednocześnie przerażające, smutne? Nie wiem jak to określić. Zwyczaj z obręczami jest dla mnie nie zrozumiały, jakoś nie bardzo wierzę, że faktycznie dobrze się w nich śpi… choć widzę, że niektóre kobiety mają mniej tych ozdób.
Maryla
No tez sobie nie umiem wyobrazic jak mozna w tym spac, w jednym miejscu mozna bylo sobie taka obrecz przymierzyc…jakja wzielam do reki to mi sie ugiela, nie wyobrazam sobie tyle zelastwa na swoich barkach…
Sznupkowie
Cudne zdjęcia jak zawsze zresztą…
Co do tych wszystkich atrakcji to mozna by godzinami dyskutować. Od wielu lat nie zaglądam do takich miejsc, nie daje im zarabiać ani grosza. Zwłaszcza w miejscach gdzie jest bieda, bo tam dla pieniądza zrobią wszytko. Słonie , małpy, tygrysy, delfiny są okrutnie traktowane dlatego nie jeżdzę na słoniach, nie chodze do parków rozrywki gdzie są trzymane delfiny. Za to zawsze znajde czas żeby odwiedzić jakiś sierociniec dla zwierzaków, lub wspomóc jakąś fundacje, ktora tymi uciesnionymi zwierzakami się opiekuje. W grudniu wracam do Azji i mam nadzieję, ze znów będe mogła sie opiekować słoniami..:)
Co do wioski Karen, to skansen raczej, teatrzyk dla naszych potrzeb. Najgorsze jest to, że takie dziewczynki jak sobie zakłądają te obręcze, to nie mogą iśc do szkoły, bo takie są zasady – jak się chcą uczyć w szkole publicznej to muszą pozbyć sie tych barbarzyńskich ozdób. Matki dla profitu decydują się na na świadome okalecznia własnych dzieci.
No ale niestety nawet w kraju uśmiechniętych ludzi nie brakuje okrucieństwa:(
.
Maryla
No i tym, ze nie moga isc do szkoly to nawet nie wiedzialam, choc jak teraz o tym mysle, to wydaje sie to byc nawet logiczne.
A wracajac do sierocińców, nie wydaje ci sie ze to działa na podobnej zasadzie? Zeby daleko nie szukać, Tiger Temple…niby tez sierociniec, a tak naprawde maszynka do robienia pieniedzy. Mi sie wydaje ze to wszystko jedna banda, nazywaja sie tylko inaczej.
Sznupkowie
o Tiger Temple dzisiaj właśnie pisałąm na FB i to nie jest sierociniec oni odkupuja młode tygryski od kłusowników -może gdzieś używają tej nazwy, ale niech tych mnichów drzwi ścisną..:( Zresztą na ich temat też mam swoją opinię – chodzące świete krowy Tajlandii ;( Pisząc o sierocińcach miałąm na myśłi miejsca gdzie zajmują się zwierzętami skrzywdzonymi przez człowiekaa – tam nie ma robienia fotek z tygrysem, czy jeżdzenia na słoniach – mozna pomagac przy karmieniu, można pomóc prz kąpaniu, czy wyprowadzic na spacer do dżungli. Spędziłąm cąły dzien w Elephant Nature Park w Chiang Mai i widziałąm ile oni tam robią aby odbudować zdrowie takiego słonia, który przez lata malował obrazy dla turystów, czy chodził po ulicach Bangkoku i pozował do zdjęć. Samą fundację dziennie może odwiedzić ogranicona ilość osób, żeby nie przeszkadzać słonią i ich nie stresować, nas było chyba 8 osób plus wolontariusze, któzy są tam na dłużej.
Anonimowy
Witaj!
Trafiłam dziś na Twój blog od Azji od kuchni. I bardzo mi się u Ciebie podoba, zostaję na dłużej 🙂 A Twój dom znam z Deccoria.pl – mały ten świat 🙂
Mam pytanie. Piękne masz zdjęcia na blogu,czy możesz zdradzić, jakich obiektywów używasz? Będę bardzo wdzięczna za odpowiedź.
Pozdrawiam z upalnego Londynu,
Agata
Maryla
Oj swiat jest maly 🙂 to prawda 🙂
Wiekszosc fotek na blogu jest robiona canonem 70-200 f2.8 IS L
Anonimowy
Wielkie dzięki za odpowiedź 🙂
Niestety widzę, że na razie ten obiektyw nie na moją kieszeń i chyba też nie na moje obecne umiejętności, zbyt zaawansowany. Będę szukać dalej.
Pozdarawiam 🙂