Koniec świata na Horton Plains
Nasz główny cel przyjazdu do Haputale, to Park Narodowy Równin Hortona. Ponieważ od wielu osób słyszeliśmy, że tego miejsca na Sri Lance nie możesz ominąć, dlatego tak planowaliśmy naszą podróż, żeby sprawdzić jak wygląda ten Koniec Świata! Horton Plains słynie nie tylko z kapryśnej pogody, częstych opadów deszczu, gęstych mgieł, przenikliwego wiatru, ale przede wszystkim z niesamowitych krajobrazów! Niestety przez tę kapryśną pogodę podobno tylko wybrani mają zaszczyt zobaczyć widoki jakie rozpościerają się z World’s End. No to nie pozostało nic innego, jak tylko klepać zdrowaśki, żeby pogoda dopisała!
Jak dostać się do Horton Plains
Ponieważ przed nami długa droga, wstajemy o 4:15 tak, żeby zdążyć się trochę ogarnąć, w przeciwnym razie nasi współtowarzysze, mogli by się nas wystraszyć 🙂 Jemy pyszne śniadanie, które przygotował dla nas właściciel naszego GH, lunch mamy już spakowany, dorzucamy jeszcze tylko wodę i możemy ruszać w drogę. Wychodząc na zewnątrz słyszymy już z daleka pierdzącego tuk-tuka, to na pewno po nas, bo wszyscy normalni ludzie o tej porze śpią. Nasi towarzysze, ponieważ są w 7 osób jadą mini vanem. Trochę im zazdrościmy, bo zimno jak cholera, tuk -tuk mimo, że osłonięty od wiatru, to i tak nie to samo. A tu przed nami prawie godzina drogi, zanim dotrzemy do bramy wjazdowej. No ale nic, jakoś się poprzytulaliśmy do siebie i dotarliśmy do pierwszego punku widokowego. Był jeszcze przed parkiem. Kiedy słonko zaczęło się budzić, mieliśmy przepiękne widoki. Warto wiedzieć, że do Horton Plains dotrzemy jedynie prywatnym środkiem transportu. Nie jeżdżą tam żadne autobusy. Więc trzeba sobie samemu pojazd zorganizować. Możecie wyruszyć tak jak my z Haputale, albo z Nuwara Eliya, droga praktycznie taka sama, przy czym zauważyłam że ceny z Haputale nieco niższe.
Koszty dotarcia do Horton Plains
Kiedy wjechaliśmy na teren parku, zatrzymaliśmy się przy niewielkiej budce. Nasz kierowca powiedział, że lepiej będzie jak pójdziemy wszyscy razem, powiemy, że jesteśmy jedną grupą i zapłacimy mniej. Chyba nie wiele to pomogło, bo pan i tak skasował nas odpowiednio. Od razu zapytał, czym przyjechaliśmy i nas rozdzielił. Naliczył tysiąc pięćset różnych podatków, opłatę, za naszego pierdzącego tuk tuka, oraz wejściówki na osobę. W sumie za nas dwoje + tuk-tuk wyszło 5500LKR. Pozostali płacili dokładnie tyle samo, więc nie ma różnicy, czy jest się w grupie czy we dwójkę, tuk-tukiem czy vanem. Dostaliśmy największy bilet wstępu jaki w życiu widziałam, kartka była chyba formatu A1 🙂 UWAGA! Koszty wjazdu do parku często mogą być różne, niestety nikt nie jest w stanie wytłumaczyć od czego to zależy. Jedni mówią, że od pogody, inni, że od humoru panów w okienku. Ja myśle, że raczej to drugie, bo mimo wspanialej pogody, dostaliśmy te niższe, na niektórych blogach czytałam, że cena może nawet wynieść 7-8 tyś. Poza opłatą wjazdową na teren parku musicie się liczyć z kosztami dojazdu, my za naszego tuk-tuka płaciliśmy w sumie 3000LKR, a znajomi za vana po 1500LKR więc jak widać tutaj, też nie ma żadnej różnicy.
Co zabrać do Horton Plains, a co zostawić w pokoju?
Po wjechaniu na teren parku oraz zapłaceniu biletu wstępu, mieliśmy do pokonania jeszcze jakieś 5 kilometrów. Ale droga szybko nam zleciała, bo krajobrazy za oknem całkiem przyjemne dla oka były. Poza tym wypatrywaliśmy dzikiej zwierzyny, której tam ponoć dużo, ale udało nam się zobaczyć tylko jednego jelenia 🙂 Kiedy dotarliśmy na miejsce, mieliśmy trochę czasu na to, żeby się trochę posilić, wypić herbatkę, wysikać i mogliśmy ruszać dalej. Prawie, bo przed nami była jeszcze kontrola, bardziej szczegółowa niż na lotnisku. Trzeba było wyjąć wszystko z plecaka, co do jednej gumy i cukierka. Nie można było ze sobą zabrać niczego co byłoby zapakowane w plastik albo folię. Tak więc warto o tym pamiętać, żeby wszelkie batoniki, chipsy i cukierki zostawić w guest housie albo przepakować do papierowych torebek. Jedynie można mieć ze sobą wodę w plastikowych butelkach, ale odrywali za to wszystkie naklejki. Nie można też mieć ze sobą drona, więc też zostawcie go w pokoju, albo będziecie musieli zostawić na przechowanie. Zabierzcie za to wygodne buty, nie muszą być trekkingowe, ale dobrze żeby były pełne i stabilne, bo kamieni po drodze nie brakuje. Koniecznie również ubranie na cebulkę, włącznie z polarem i kurtką przeciwdeszczową. Rano jest bardzo zimno, a później bardzo gorąco.
W którą stronę iść?
Po kontroli dochodzimy do znaku i możemy iść w prawo lub w lewo. Tak naprawdę to ta sama trasa, bo robimy pętelkę, tylko kolejność jest inna. Idąc w lewo zaczynamy od Small World’s End, a idąc w prawo od Baker’s Falls. Zdecydowanie polecamy iść w lewo z tego względu, że największe prawdopodobieństwo pogody na World’s End jest do godziny 10:00 rano. Później macie dużą szansę, że przepaść przykryje warstwa chmur, lub mgły i z widoków będą nici. My też właśnie taką kolejność wybraliśmy i to był idealny wybór. Trasa ma 9 km i nie jest jakoś szczególnie wymagająca. Właściwie, to cały czas idzie się po prostym. Czasami po jakichś konarach, albo kamieniach, ale generalnie trasa jest łatwa. Jedynie zejście do wodospadu jest troszkę męczące, ale nie długie, więc lajcik. Jak mój Marcel z jego biednym, popsutym ścięgnem achillesa dał radę, to wy też 🙂
Small World’s End
“-No chodźmy zatem na ten koniec świata” – pospieszałam naszą grupę, bo już się nie mogłam doczekać tego jak on wygląda. Ach, zapomniałam wam napisać, że nasi Niemieccy towarzysze zabrali ze sobą jednego innego podróżnika, którym się okazał Roman – Polak, ten sam, którego spotkaliśmy w kolejce po bilety w Colombo 🙂 Jaka ta Sri Lanka jest mała 🙂 Gaworząc na zmianę, co chwilkę z kimś innym, droga szybko nam mijała. Najpierw szliśmy przez równiny, co jakiś czas wkraczając do lasów deszczowych pokrytych wyboistymi drogami. Nie mogliśmy się z Romanem nadziwić pewnej rodzince, która wybrała się tam z dzieckiem i wózkiem (spacerówką). To musiało być dla nich prawdziwe wyzwanie. Żeby było śmieszniej, okazało się, że to też Polacy 🙂 Po niecałych 2,5 kilometrach docieramy na Mały Koniec Świata. Pogodę mamy wręcz idealną! Przejrzystość powietrza wspaniała. Siadamy zatem na skraju skały i podziwiamy te niesamowite widoki! Mimo, że wysokość imponująca, to ciężko było znaleść jakiś dobry punkt do zrobienia zdjęcia. Dopiero kiedy poszliśmy kawałek do góry, (gdzie o dziwo nikt nie wychodził) mieliśmy super widok, stamtąd nie trzeba się wracać, tylko idzie się wąziutką dróżką w dół i w pewnym momencie wchodzi na tę samą drogę co wszyscy.
World’s End
Tak więc po zapoznaniu się z Małym Końcem Świata, ruszyliśmy na podbój tego wlaściwego. Spodziewałam się, że skoro pierwszy klif ma 270m a drugi na 1250m, to, że pójdziemy jeszcze bardziej w górę, a tu ciekawa sprawa, bo albo szliśmy w dół albo po prostym. No, ale to zrozumiałe, bo przecież klify mogą być różnej wysokości, w końcu to nie wysokość n.p.m. Odległość od pierwszego do drugiego klifu to zaledwie 800 metrów, więc ani się obejrzeliśmy, a byliśmy już u celu. No i faktycznie Koniec Świata zrobił na nas ogromne wrażenie. Kiedy stoi się nad taką przepaścią, bez barierek, można testować swoją odwagę i lęk wysokości do woli. Wystarczy jeden niewłaściwy krok i lecimy w dół. Podobno kilka lat temu, jakiś latający holender, robił swojej żonie fotkę i pofrunął. Najlepsze jest, to, że przeżył. To się nazywa szczęście! Mój holender za to taki przewrażliwiony, że jakby mógł to przypiął by mnie do siebie smyczą. Jakbyśmy polecieli to przynajmniej razem 🙂 Ponoć jeśli nie ma chmur to nawet widać oddalony o ponad 80 km ocean indyjski!
Baker’s Falls
No to idziemy dalej! Bo większa połowa drogi dopiero przed nami. Cały czas znajdujemy się na wysokości od 2100 do 2300 m n.p.m. ale krajobraz płaskowyżu jest naprawdę wyjątkowy. Mimo, że trasa niewymagająca, to abolutnie nie jest nudno. Na prawo i lewo mamy ostre górskie, trawiaste stepy. Szczerze mówiąc chyba takich krajobrazów na Sri Lance się nie spodziewałam. Czasami znowu wchodzimy dla lasu deszczowego, gdzie możemy podziwiać gigantyczne paprocie, małpy, rododendrony, bambusy czy orchidee. Samo zejście do wodospadu trochę męczące, ale na szczęście krótkie. Polecam nie tylko punkt widokowy, ale zejście na sam dół, wtedy można zobaczyć wodospad w całej okazałości.
atrakcje na sri lance, ciekawe miejsca na sri lance, co robic na sri lance, co zobaczyc na sri lance, herbata na sri lance, najpiekniejsze miejsca na sri lance, sri lanka co zobaczyc, sri lanka piekne miejsca widokowe
aldia.arcadia
Naprawdę, jak na końcu świata~!
🙂
Pozdrawiam wakacyjnie Marylko!
traveLover
Piękne zdjęcia. Byłam na Sri Lance dwa razy, ale nie dotarłam na Twój koniec świata… kurcze! 🙂
Maryla
No to będzie w takim razie powód do tego zeby odwiedzic Sri Lanke jeszcze raz 🙂
bomojezycietopodroz
Dzięki Twoim wpisom coraz bardziej marzę o Sri Lance. Azja jest zachwycająca! Zdjęcia jak zwykle cudowne! Pozdrawiam:)
Maryla
Dziekuje kochana 🙂
Magda
Zdjęcia powalające! Przez Twoje relacje zaczynam poważnie rozmyślać nad Sri Lanką.
Maryla
Rozmyślaj, rozmyślaj, na pewno ci sie spodoba 🙂
Agnieszka
Dziękuję Ci, że poprzez swoje przepiękne zdjęcia pozwoliłaś i mi odwiedzić to miejsce. Mam teraz dobry powód, by wrócić na Sri Lankę 🙂 Może uda mi się jeszcze w tym roku.
Pozdrawiam!!
Maryla
Super! Bede zatem wypatrywac relacji na twoim blogu 🙂
Natalia
Wioski warte nawet tego wstawania o 4:15 i podróży tuk tikiem ?
Cudnie!
Aga
Piękne zdjęcia! Wybieramy się we wrześniu i choć wiem że pogoda wtedy może być różna po tej relacji nie wyobrażam sobie by nie odwiedzić Horton Plains. Rozumiem że szlk jest oznczony i robi się kółko? A kierowca tuktuka czek gdzieś przy wejściu?
Maryla
Tak, szlak jest dobrze oznaczony, nie mozna sie zgubic, robisz kolko, a kierowca czeka na ciebie przy wejsciu 🙂
Ania
Marylo a ile godzin zajmuje łacznie zwiedzanie tą trasą którą przeszłaś od tej godziny 4.15, kiedy wstaliście? od momentu dotarcia do parku tuk tukiem.
Maryla
Wstawalismy o 4:15, szybkie sniadanie, potem jechalismy tuk-tukiem, nie pamietam juz jak dlugo, ale cos kolo 40 minut chyba. Trekking ok 3-4h i kolo poludnia bylismy spowrotem.