JEDZIESZ NA WAKACJE? ZOBACZ BEZPŁATNIE JAK ROBIĆ LEPSZE ZDJĘCIA!

Jeśli też chcesz robić takie zdjęcia jak ja, mam dla Ciebie wspaniałą wiadomość! Przygotowałam dla Ciebie 80 minutową, bezpłatną lekcję fotografii w której zdradzam Ci moje fotograficzne sekrety. Kliknij poniżej i uzyskaj dostęp do lekcji.

Baracoa – rzeka Yumuri

Po tradycyjnym Kubańskim śniadaniu (omlet, owoce i świeży sok) punkt 9:00 podjeżdża po nas Luis wraz z taksówkarzem. Jedziemy jeszcze po naszych Izraelskich towarzyszy i ruszamy na kolejną przygodę z Kubą. Nasz pierwszy przystanek to farma, na której możemy zobaczyć proces produkcji kakao. Największym zaskoczenie był chyba dla mnie sam owoc kakaowca, chyba nigdy wcześniej nie widziałam. A sam proces jego przetwarzania jest równie ciekawy. Jedyny minus tej wizyty był taki, że pani nadawała po hiszpańsku, Luis nam próbował tłumaczyć, ale ona leciała jak katarynka i on biedny nie nadążał z tłumaczeniem. Parę razy ją prosiłam, żeby mówiła po jednym zdaniu a potem dawała czas na przetłumaczenie, ale ciężko jej to szło. Najpierw kilka fotek z „podwórka” farmy, a potem postaram się wam pokazać jak wygląda proces przetwarzania kakaowca w masę kakaową.

Dojrzałe owoce kakaowca poznajemy po żółtej barwie. Owalne owoce, pokryte grubą łupiną zbierane są bardzo starannie przez odcięcie ich od łodygi ostrym narzędziem. Strąki należy odcinać bardzo delikatnie, żeby nie uszkodzić skorupki. Wszystkie próby mechanicznego rozłupywania skorupek dały niezadowalające efekty, dlatego rozłupywaniem tak, jak i zbieraniem owoców, zajmują się ludzie. Grubą skorupę uderza się dużym nożem tak, by  móc wydobyć ze środka ziarno kakaowca wraz z białym miąższem (mieliśmy okazję ten miąższ skosztować, coś śliskiego, lekko kwaskowego i bardzo przyjemnego w smaku). Po 24 godzinach od rozłupania owocu rozpoczyna się proces fermentacji. Ziarna są przechowywane przez 5 do 6 dni w dużych koszach zrobionych z bananowca. Ziarna kakaowe są następnie parzone przez 48 h (niektóre typy 24 h, a jeszcze inne aż 96 h). Krok ten ma na celu zatrzymanie procesu fermentacji. Ziarna są suszone na słońcu na tackach lub plandekach. Proces ten trwa od 1 do 4 tygodni. Gdy ziarna są suche, stają się bardziej kruche. Po otrzymaniu ziaren, oczyszcza się je i ogrzewa przez około pół godziny w temperaturze od 100 do 140 C, w zależności od rodzaju surowca. Aromat, który rozwija się w procesie fermentacji, zyskuje dodatkowe walory podczas prażenia. Etap ten polega na oddzieleniu łupin od ziaren przez poddawanie surowca wibracjom na specjalnych maszynach. Następnie ziarna kakaowca wrzucane są do specjalnego młyna. W ten sposób przekształcane są w substancję zwaną masą kakaową, którą widać w tle na ostatnim zdjęciu. Mieliśmy też okazję skosztowania takiej masy. W smaku bardzo dziwnie słono-gorzka 🙂

Wzbogaceni o nową wiedzę jedziemy do ujścia rzeki Yumuri. Po drodze zatrzymujemy się jeszcze na kilka fotek przy plaży, która wyjątkowo nam się spodobała. Mimo, że nie było białego mięciutkiego piasku to i tak miała swój urok.

W ujściu Yumuri zajadamy się pysznymi mango zerwanymi wprost z drzewa…mniaaam….smak nie do opisania! W tym czasie, kiedy sok z mango leci mi po łokciach, przechodzi obok nas Kubańczyk z kogutem pod pachą. Pytam od razu Luisa gdzie ten pan idzie i po co mu ten kogut. I tym sposobem dowiedzieliśmy się, że dzisiaj odbywają się w „sekretnym miejscu” walki kogutów. Sekretnym, bo oczywiście walki nie były legalne. Chwila zastanowienia czy chcemy w takim wydarzeniu uczestniczyć, w końcu to znęcanie się nad zwierzętami i na pewno znajdzie się nie jeden przeciwnik takiego wydarzenia. Na szczęście nie są to atrakcje dla turystów więc swoją obecnością nie napędzamy koniunktury, tak więc czy tam będziemy obecni, czy też nie, nic nie zmieni, a walki to jest ich kulturowa sprawa.

Po długim spacerze wzdłuż brzegu morza, wąską ścieżką docieramy do celu. Impreza nie mała. Kilkuset Kubańczyków zebranych w kręgu, niektórzy nawet dla lepszego widoku oblegli stojące obok drzewo z wielką ekscytacją dopingują swoich faworytów. Udało nam się za 1CUC zdobyć siedzące miejsca i zrobić kilka ujęć, aczkolwiek łatwa sprawa to nie była.

W owym sekretnym miejscu poza walkami, w których można było oczywiście obstawić swojego wybranka i wygrać niewielką kwotę, uprawiano także inne hazardy 🙂 Nie wiem co to dokładnie były za gry, ale Kubańczycy ewidentnie dobrze się przy tym bawili. Rum lał się strumieniami, jedzenia też nie brakowało. Za kilka pesos można był zjeść pyszną bułeczkę z wędzonym prosiakiem, albo pizze prosto z ogniska, napić się wody z kokosa (tutaj moje zdziwienie sięgnęło zenitu, kiedy to pan nalawszy do plastikowej butelki płynu, po wypiciu kazał mi ją zwrócić i bez mycia nalał kolejnemu klientowi – takie rzeczy tylko na Kubie:)) Lód do rumu jak widzicie rozbija się po prostu patykiem 🙂 Pojedliśmy, popiliśmy, i żadnych perturbacji nie było, żyjemy 🙂 Impreza trwała tam cały dzień, co ciekawe nie było tam prawie żadnej kobiety. No i my jedyni biali wzbudziliśmy nie lada sensację, ale zostaliśmy miło przyjęci, nie mieli nawet nic przeciwko robieniu zdjęć. Za to kocham ten region, jest taki prawdziwy, nie udawany dla turystów, tutaj po prostu toczy się życie, a my jesteśmy jego częścią. Tak właśnie wyobrażałam sobie Kubę i cieszę się niezmiernie, że dotarliśmy w te rejony! Wracamy zatem tą samą ścieżką do ujścia rzeki.

W ujściu Yumuri bierzemy łódkę i przeprawiamy się przez kawałek rzeki. Tam rozkładamy się na brzegu i odpoczywamy chwilkę. Jedni jak widać nie mogą się oprzeć kąpieli, inni nurkują, Marcel poszedł szukać przygód w lesie, a ja jak zwykle w swoim żywiole tańczę z aparatem w kółko i zatrzymuję ulotne chwile. Do tego cały czas wypytuję Luisa o życie na Kubie, o jego rodzinę, dziewczynę, która czeka na niego w Holandii i do której leci za dwa tygodnie. Opowiadam mu o życiu we Wiatrakowie, o kulturze, o różnicach na które powinien być przygotowany. To zdecydowanie najpiękniejsze chwile, coś co najbardziej lubię w podróżach. Ludzie i rozmowy z nimi, moja ciekawość świata, tego jak wygląda ich prawdziwe życie, a nie to które sprzedawane jest przez media. Czy wiecie, że na Kubie za zabicie człowieka idzie się na 10 lat do więzienia, a za zabicie krowy na 25? Tak, tutaj krowa to własność rządu. I to by od razu tłumaczyło, dlaczego przez 2 tygodnie nie uświadczyliśmy wołowiny. Niby w kartach wszędzie jest ale już na samym początku, w każdej restauracji kelner oznajmia, że wołowiny dziś brak. Oczywiście w hotelach dla turystów znajdzie się wszystko, nawet stek, choć podobno zwykle przesmażony 🙂

Ponieważ troszkę zgłodnieliśmy zbieramy manatki i udajemy się na playa Barigua. Mała, urocza plaża z niewielka restauracją. Jesteśmy na niej zupełnie sami. Zamawiamy oczywiście mojito, coś do jedzonka i znowu chillout w przepięknym otoczeniu natury. Żyć nie umierać. Jak ja się cieszę, że tutaj przyjechaliśmy! Że nie spóźniliśmy się na samolot 🙂 I że poznaliśmy Luisa! Wspaniały człowiek! Ja to jednak dłużej jak pięć minut nie mogę usiedzieć na jednym miejscu. Aparat do ręki i spacerek wzdłuż plaży sobie zrobiłam. Po drodze spotkałam kilka bawiących się dziewczynek, podeszłam dałam im długopisy i pisaki, które specjalnie ze sobą zabrałam. Znalazłam też jakieś ostatnie słodkości na dnie plecaka, bardzo się ucieszyły, szczególnie najstarsza z długopisów 🙂

Generalnie jeśli ktoś wybiera się w te rejony, to warto zabrać ze sobą sporą ilość długopisów, bo o nie byliśmy pytani z 10 razy dziennie, najczęściej przez nastoletnie dziewczyny. Mieliśmy spory zapas, więc na szczęście nam wystarczyło. Warto też zabrać lekartstwa, ja wiozłam całe pudełka aspiryn, które zostawiłam naszej wspaniałej gosposi w casie. Wiem, że z pozoru na Kubie jest wszystko, ale tak jak piszę to tylko pozory. Jeśli ktoś był tylko w Hawanie, Trinidadzie i innych turystycznych miejscowościach i nie wiedział komu rozdać te wszystkie mydełka i pasty do zębów, które przywizł to wcale się nie dziwię, bo tam też bym nie widziała komu to rozdawać. Generalnie Kubańczycy są bardzo schludnie ubrani, często noszą firmowe ubrania, komórki czy laptopy to nie są już jakieś tajemnice dla nich. Większość je posiada, natomiast fakt jest taki, że gdyby nie my turyści i ich rodziny w ameryce, które cały czas przysyłają im paczki to by tych rzeczy nie mieli. Średnie zarobki na państwowej posadzie to 15-20CUC, czyli dokładnie tyle samo co kosztują w sklepie nowe spodnie czy t-shirt. Takie sklepy oczywiście istnieją i jak najbardziej można się w nich zaopatrywać, problem tylko w tym, że jeśli ktoś nie żyje z tutystów, czytaj nie prowadzi casy, resauracji, nie jest taksówkarzem albo przewodnikiem ani nie sprzedaje kradzionych cygar, to po prostu nie może sobie na to pozwolić. I teraz największy problem, z nami przybywającymi na Kubę jest taki, że jeśli mamy kontakt z jakimś Kubańczykiem, to znaczy, że on ma się całkiem dobrze i niczego mu nie brakuje. Gorzej z tymi, którzy żyją w mniejszych miejscowościach, tam gdzie dociera niewielu turystów. Tam ludzie nadal klepią biedę, na pewno wielu z chęcią otrzymałoby środki czystości, ubrania czy lekarstwa. Niestety większość turystów ma do czynienia z tymi, co mają się tam jak u pana Boga za piecem. Na ścianie TV 46 calowe, na biurku najnowszy MacAir, a w ręce iPhone4. Ale czemu się tu dziwić. Jesli taki taksówkarz za kurs do Vinales bierze 120CUC, a wieczorem jeszcze odwiezie klienta na lotnisko za 25CUC to ma za dzień 145CUC. Niech nawet za benzynę wyda 45CUC, w co wątpię to zostaje mu 100CUC, razy 30 dni to rachunek jest prosty. Nie wiem kto z was zarabia 3 tys euro, ale ja bym za tę kwotę bez problemów mogła żyć na  Kubie. Po zapłaceniu podatków (które już nie są tam jakieś bardzo duże) zostałby mi jeszcze na pomoc domową i prywatnego kucharza. Nie wpominając o wszystkich gadżetach, które co prawda z drugiej ręki, ale bez większego problemu można kupić. No dobra to teraz trochę zdjęć, żeby was nie zanudzić 🙂

Słonko powoli zachodzi, zbieramy się zatem powoli do naszej casy. Umówiliśmy się dzisiaj z naszymi znajomymi, że zjemy w jednej z restauracji, którą polecił nam Luis. Restauracja nazywa sie El Buen Sabor. Na tripie właśnie zobaczyłam, że ma najwiecej komentarzy i średnią 4,5 gwiazdki. I znowu zastanawiam się co ci ludzie w domach jedzą co tam zostawiają komentarze. Na przystawkę były oczywiście bananowe chipsy, te trudno zepsuć, więc były pyszne, jak wszędzie. Zupa rybna, to było największe paskudztwo jakie w życiu kosztowałam. I nie żeby to było tylko moje zdanie, ale cała nasza 4 po pierwszej łyżce mocno się skrzywiła i oddaliśmy pani pełne talerze. Na drugie danie zamówiłam sobie krewetki w sosie kokosowym i nie powiem sos, był mega pyszny. Zresztą Baracoa słynie z potraw w kokosie i to faktycznie dobrze im tutaj wyszło. Ale co z tego że sos pyszny kiedy krewetki za długo w nim gotowali i były jak guma. Marcel z Royem zamówili langustę, która też była przegotowana, przeparzona, czy co tam z nią robią. Tak więc albo nie mieliśmy szczęścia (bo może kucharz miał zły dzień) albo jesteśmy zbyt krytyczni, albo tak to już jest z tym jedzeniem na Kubie. Ale była za to muzyka na żywo i ogólnie całkiem przyjemny klimat. Generalnie możecie spróbować zjeść tam, może nie koniecznie krewetki i langustę, ale np jakiegoś kurczaka, czy rybkę. Po kolacji idziemy do casy, bo jutro kolejny dzień pełen wrażeń. Yuuupi!

Informacje praktyczne: Wstęp na farmę kakao – bezpłatny, sama nie wiem jak to działa, ale chyba zarabiają na sprzedaży produktów, głównie oleju z kakaowca Towarzystwo Luisa za dzień 2,5CUC od osoby Taxówka 15CUC od pary Lunch na plaży 10CUC Obiad w El Buen Sabor – 15CUC od osoby

Kuba - Baracoa, Kuba - blog podrózniczy, Kuba - ceny, Kuba - ciekawe miejsca, Kuba - co zobaczyć, Kuba - fajne plaże, Kuba - kiedy jechać, Kuba - plan podróży, Kuba - relacja z podrózy

Komentarze (29)

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

do góry

ZDJĘCIA NA BLOGU SĄ MOJEGO AUTORSTWA I ZGODNIE Z PRAWEM AUTORSKIM , BEZ MOJEJ ZGODY NIE MOGĄ BYĆ NIGDZIE WYKORZYSTANE! JEŚLI CHCESZ UŻYĆ MOICH ZDJĘĆ SKONTAKTUJ SIĘ ZE MNĄ : addictedtopassion@gmail.com