Doel
Tak jak obiecałam, dziś post ze zdjęciami z tajemniczej miejscowości o nazwie Doel. Zanim jednak przejdę do zdjęć słów kilka o fotografii, czyli tak naprawdę mojej największej pasji i miłości. No dobrze, zaraz po moim mężu 🙂 Fotografią interesuję się w zasadzie od bardzo dawna, ale tak na poważnie zaczęłam się w to wgłębiać jak poznałam Marcela. Tzn ja go zaraziłam miłością do fotografowania, on chwycił bakcyla i tak od tej pory się wzajemnie nakręcamy. W naszym duecie ja jestem zwykle tym okiem odpowiedzialnym za stylistykę i kadr, a mężu za światło i sprawy techniczne. Dzięki temu idealnie się uzupełniamy (zresztą pod każdym innym względem również :)). On miał troszkę więcej szczęścia i fotografią zajmuje się również zawodowo, ja na razie hobbistycznie, ale sukcesywnie staram się to zmienić. Dobrze, żeby nie zanudzać, przejdę do rzeczy 🙂
Doel – niewielka miejscowość, w zasadzie wieś położona w północnej Belgi, tuż przy granicy z Holandią. Znajduje się ona w strefie przemysłowej, w pobliżu portu i elektrowni jądrowej. Jeszcze w latach 70- była ona zamieszkiwana przez 1300 mieszkańców, od tej pory z roku na rok ilość mieszkańców malała. Przyczyną tego zjawiska był fakt, iż w latach 60- powstał plan wyburzenia wioski i zbudowania tam przystani na łodzie transportowe z kontenerami. Mieszkańcy mogli najpierw dobrowolnie odsprzedawać gminie swoje domy, później zostali po prostu wyeksmitowani. Wielu mieszkańów walczyło o swoją ziemie do końca. Plan rozbudowy nie doszedł jednak do skutku, ale niemal wszyscy opuścili swoje domy. Na dzień dzisiejszy wieś zamieszkuje ok 10 osób.
Spacerując po ulicach mieliśmy ogromnie dziwne uczucie. Wszystkie domy są bardzo zniszczone, do większości można nawet zajrzeć do środka. Po przechadzać się po opuszczonej kuchni czy salonie. W niektórych pozostały nawet meble, łóżka, krzesła, czasami nawet prywatne rzeczy. Porozbijane szyby w oknach, ale nadal z wiszącymi w nich firankami. Odklejające się tapety, skrzypiące schody, odpadające tynki, zarośnięte podwórka, wiersze na ścianach. Stara stacja benzynowa. Opuszczone budynki stały się polem do popisu dla słynnych grafficiarzy. Wszystko to robi ogromne wrażenie. Spotkaliśmy kilka grupek fotografów, bo miejsce naprawdę ma swoją historię, no i jeśli ktoś lubi taki temat fotografii to jest do tego idealne. Zapraszam zatem do obejrzenia fotek.
———————————————————————————————————————————————————- Doel is een indrukwekkend dorpje in België, dicht bij de Nederlandse grens. Het heeft een roerige geschiedenis (zie Wikipedia) en is momenteel nagenoeg verlaten. Volgens een oud-inwoner leven er nu nog 5 tot 10 mensen. Alle huizen staan er echter nog, veelal in zeer verwaarloosde staat.
Het plaatsje Doel ligt midden in een industriegebied met havens en een kerncentrale. Het dorpje was in de jaren 70 een bloeiend dorp met zo’n 1300 inwoners. In de jaren 60 werd Doel voornamelijk bekend door de uitbreidingsplannen van dit industriegebied. Het plan was namelijk om het dorp volledig te laten verdwijnen ten gunste van het industriegebied. Hierdoor is sinds 1977 het aantal inwoners teruggelopen naar slecht een paar inwoners. De schatting is dat er nu nog minder dan 10 inwoners in het hele dorp zijn. Hierdoor is het voor fotografen bij uitstek een mooie plek om foto’s te maken. Vrijwel alle gebouwen zijn namelijk nog aanwezig, maar staan leeg. Hierdoor levert Doel naast fotogenieke momenten ook indrukwekkende momenten op.
Ben je zelf ook gek van Urban-fotografie? Dan is het zeker de moeite waard om een keer een kijkje te nemen in dit indrukwekkende dorp. Prachtig materiaal voor een dagje fotograferen. Om je vast een voorproefje te geven, staan hieronder een aantal foto’s die we zelf in Doel hebben gemaakt.
Małgorzata TP
Raczej strasznie to wygląda, choć zdjęcia są piękne 🙂
Daria Cychnerska
ojj chciałabymm tam się pojawić choć na chwilę i porobic zdjęcia 🙂
Bellissima
świetne ujęcia:))
Bellissima
jak patrzę na te zdjęcia to widać tą historię ludzi,którzy tam mieszkali,wspaniale to ujęłaś
Ola Wiecha
Magiczne miejsce chciałabym je zobaczyć z własnej perspektywy i na własne oczy. Zdjęcia jak żywe!
Ubrana nie przebrana
Piękno tkwi w brzydocie… Uwielbiam miejsca opuszczone, urban exploration jest moim ulubionym zajęciem od kilku lat. Chociaż im starsza, tym bardziej zaczynam myśleć o swoim bezpieczeństwie w takich miejscach.. Smak adrenaliny, mnóstwo rzeczy do sfotografowania, tajemnica, i jak się temu oprzeć? Bardzo cieszę się, że tu trafiłam… Też mam to szczęście niesamowite, że dzielę swoją fotograficzną pasję z mężem. Szczególnie praktyczne w ślubne soboty, kiedy nikt nikomu nie robi wyrzutów, że kolejny weekend zawalony pracą 😀
Doriska
To musiało być dziwne uczucie chodzić po czyiś domach… Widzę kilka perełek które chętnie bm 'zakosiła' – łóżka, krzesła, a te schody jak bajka!